sobota, 31 października 2015

Życzenia i codzienność

Kochani czytelnicy!

Serdeczniće Was witam w sobotni wieczór. Niestety po przesunięciu czasu, za oknem jest już głęboka ciemność, a przed nami kolejny długi wieczór. Bardzo nie lubię tych wczesnym zmroków, no ale taki to urok jesiennych dni.

Mija pierwszy tydzień kiedy to siedzę w domu. Powiem tyle, że w domu zawsze coś do robienia się znajdzie, to jednak nie znaczy, że się nie nudzę. No bo ile można sprzątać, czytać, czy cokolwiek innego robić? Ja strasznie tęsknię za ludźmi z warsztatu, za towarzystwem, za tym, żeby czuć się potrzebna...eh. Bywają bardzo trudne chwile, kiedy to płaczę i nie widzę sensu dalszego życia. Brakuje mi jakieś misji, jakiegoś forum, gdzie mogłabym działać, portalu...sama nie wiem. Liczę na Waszą pomysłowość, że coś podpowiecie.

W tym tygodniu miałam imieniny i muszę przyznać, że był to bardzo miły dzień. I tu bardzo dziękuję za życzenia te osobiste, smsowe, czy też składane na portalach społecznościowych. W ostatniej notce napisałam, że nie lubię tych ostatnich. No i się Kasia doczepiła. Fakt, może źle się tam wyraziłam. Chodziło mi o to, że wkurza mnie to, gdy osoba bardzo bliska, mająca mój numer telefonu zamiast zadzwonić, lub wysłać SMS pisze na Fb zdawkowe : "wszystkiego najlepszego". Tym razem takich rzeczy nie było na szczęście. Jednak pamiętam, że swego czasu było mi bardzo przykro. Tak więc jeśli ktoś, z kim mam tylko kontakt na blogu, czy na portalach społecznościowych wyśle życzenie na Fb czy gdziekolwiek indziej to jest ok, super i bardzo dziękuję.. Myślę, że wyjaśniłam tą sprawę w miarę sensownie.

Póki co pozdrawiam serdecznie i życzę miłego wieczoru!

poniedziałek, 26 października 2015

Już po wszystkim

Dobry wieczór!
Witam Was kochani serdecznie w kolejnym poście i znów powinnam bić się w pierś, że dopiero dziś piszę, jednak wybaczcie, nie byłam w stanie.

W czwartek ostatni raz jako uczestnik byłam na warsztacie terapii zajęciowej. Było pięknie, miło serdecznie, bardzo uroczyście ale też i łzawo. Otrzymałam przepiękny duży kolaż ze zdjęć z różnych imprez warsztatowych, na których ja jestem. Było też mnóstwo kartek, sowy z życzeniami, aniołek, koszyczek papierowy i wiele, wiele pięknych słów.  Tak bardzo trudno było się żegnać z ludźmi, których się lubi, poniekąd kocha, z ludźmi, którzy czasem wkurzali, z pomieszczeniami po których przez trzynaście lat chodziłam, z pracownią komputerową, która była moją pierwszą i choć tam już nie pierwszy raz zmieniła się instruktorka, to ta pracownia ma w sobie to coś, ma duszę. Ja wiem, będę odwiedzać, ale to już nie będzie to samo, ja przyjadę, oni będą mieli swoje zajęcia...eh.

Wiele osób nie potrafi zrozumieć mojego bólu, mojego smutku. Bo jeśli się od zawsze jest w domu, lub jeśli się ma towarzystwo, albo jeszcze inaczej, jeśli się nie "zasmakowało tego miodu", że można jechać, pracować i uczyć się, a przede wszystkim czuć się potrzebnym i mieć się do kogo odezwać, to się nie dziwię. 

Fakt, jest wolontariat, z którego się niezmiernie cieszę, jednak to jest tylko dwa dni w tygodniu, a reszta? Moje dni są bez celu, nie widzę sensu życia, nie mówiąc o przyszłości. Tęsknię za moimi ludkami i w ogóle wszystko jest do bani. Rano budzę się - płaczę, idę spać - płaczę. Nie wiem czy to kiedyś minie, czy znajdę sens życia? czy też zwariuję, bo chyba raczej na to się zanosi.

Przepraszam za taką notkę.

Jutro moje święto...ciekawe ile osób zadzwoni, ile wyśle smsa, pewnie będą też tacy, co zdawkowo pożyczą mi na facebookowym czacie.  Jednak o refleksjach na ten temat w kolejnej notce (o ile będą siły i cel).

poniedziałek, 19 października 2015

Smutna rocznica

Witajcie moi mili!

Dziś, jak wiecie jest 19 października, i rok temu też był, nic dziwnego, prawda? i wtedy była niedziela, piękna słoneczna pogoda. Tak, pamiętam jak dziś i nigdy tego dnia nie zapomnę. Bo właśnie rok temu odszedł na Niebieską Polanę, do lepszego życia mój kochany przyjaciel - piesek labrawdorek Borysek. Od pewnego czasu chorował, potem znów był dobrze, aż do tego feralnego dnia, kiedy to już dobrze nie było. Ktoś powiedział, po roku czasu będzie ci lepiej. Czy jest? może troszkę, bo wiem, że on jest szczęśliwy, że nic go nie boli. Jednak tak na prawdę bardzo, bardzo tęsknię, fakt, już nie płaczę nocami, ale hm, kiedy piszę tę notkę, kiedy go wspominam to mam oczy pełne łez. On w moim sercu jest wiecznie żywy i taki pozostanie. Mogą się o tym przekonać osoby znające mój profil na Facebooku. Tam na pierwszym planie jest borysowe zdjęcie i nie wiem, może hen kiedyś, ale póki co to nie zmienię. Niech jest, a co, bo on choć tak na prawdę już nie żyje, to jest i żyje w moim serduszku.

Wiem, że Pan Bóg na otarcie łez po roku czasu podarował mi gromadkę puszystych kociąt - 5, z czego z chęcią 3 bym od dała no i oczywiście kotkę Kicię przybłędę, która chodzi za mną jak pies. Jednak to nie jesteś Ty Borysku, Ty, któremu powiedziałam siad, zostań, chodź, puknęłam w okno, a Ty tuptałeś po schodach i już, już lizałeś po twarzy. Eh, tak bardzo tęsknię i mi Cię brakuje, ale myślę, że kiedyś jeszcze mnie poliżesz po twarzy w tym lepszym życiu. A kociaki, są kochane ale nigdy nie tak bardzo jak Ty.

Eh, miało nie być tak smutno, ale nie umiem inaczej, wspomnienia i miłość są wiecznie żywe. Może ktoś z Was się zdziwi, że do psa żywię takie uczucia. Jednak, to był nie tylko pies, to był jedyny mój przyjaciel.

:-((.

poniedziałek, 12 października 2015

Wolontariat czas zacząć

Dobry wieczór!

Bardzo dziękuję Wam za miłe słowa i za to, że jesteście, że komentujecie i czytacie to, co piszę. Wiem, każdą notkę zaczynam od podobnych słów, ale jakże inaczej, kiedy każdy komentarz, każde odwiedziny to dla mnie ogromna radość, to chwila, kiedy wiem, że warto, że to co piszę gdzieś jest czytane, a może ktoś ma podobne przemyślenia, problemy, może w czymś pomagam...tego nie wiem, ale zawsze jest nadzieje, że piszę po coś :-).

Dziś od rana jestem na siódmym biegu. Rano tzn na godzinę 10.00 pojechałam do lekarza (tu, w pewnej kwestii wszystko dobrze)a potem na miasto bo chciałam sobie buty kupić. Myślałam o takich przechodnich jesiennych, bo na zimę mam. Jednak wszystkie te trzewiki są robione dla chudzielców i nic nie kupiłam stwierdzając, że przechodzę w tych co mam.

Potem do domu, chwila pozbierania się, uspokojenia nerwów na ile to było możliwe i poszłam do pracy. Otóż od dziś w naszej bibliotece rozpoczynam wolontariat. Bałam się jak to będzie, co będę robić i w ogóle. Ja zawsze boję się nieznanego. Taki to już mój urok. A tam pani bardzo miła już na mnie czekała i miałam naklejać takie nalepki na książki z kodem i nazwą biblioteki a na nie folijki ochronne. Sporo tego było, a potem w zeszycie robiłam takie tabelki potrzebne na zapisywanie róznych bibliotecznych rzeczy. Ani się nie obejrzałam kiedy minęły dwie godziny i trzeba było iść do domu. Szkoda, że tak krótko mogę tam być, choć liczę po cichu, że może z czasem to się wydłuży.

Póki co jutro na warsztaty a następna wizyta w bibliotece w poniedziałek. Ciekawa jestem czy Wy lubicie chodzić do biblioteki?

Pozdrawiam cieplutko w te zimne dni!!

sobota, 10 października 2015

Wieczorowo, jesiennie!

Drodzy czytelnicy!

Witam Was bardzo serdecznie w sobotni wieczór bardzo serdecznie, dziękując jednocześnie za odwiedziny i komentarze.

Dziś sobota, jest już wieczór, za oknem zmrok i zimno. Niestety na dworze jest co raz chłodniej. Choć jeszcze świeci słońce i wydawać by się mogło, patrząc przez okno, że jest ciepło. No ale niestety, prawdą jest, że mamy prawie połowę października i tak trzeba się cieszyć, że polska złota jesień jeszcze trwa. Czy lubię tą porę roku? - właściwie to nie. Bo robi się co raz to chłodniej, a do tego dni są krótsze.  Z szaf trzeba wyciągać grubsze ciuchy, no i człowiek jest bardziej podatny na infekcje. Tak więc trzeba uważać by się nie zaziębić. Jednak to co lubię w tej porze roku, to to, że póki jest pogoda można spacerować do woli i podziwiać piękne, kolorowe liście, cudnie jest chodzić po nich i słuchać ich szelestu. To chyba jak dla mnie jeden plus jesieni (śmiech!).

Wspomniałam o tych  wirusach, no niestety kiedy kończą się upały a nie przestawiliśmy się jeszcze na dobre na zimowy czas, to okres, w którym łatwo się przeziębić. Tak więc ja od kiedy tylko robi się chłodno na dworze biorę sobie co dziennie kapsułkę tranu i 1 witaminkę C. To pomysł wypróbowany od lat. W czasie kiedy pobolewa mnie gardło czy mam lekki katar zwiększam ilość witaminy C (rutinoscorbinu, czy co maa m z tych rzeczy) i infekcja mija. Owszem zdarzy się jakieś poważniejsze przeziębienie, czasem i zapalenie oskrzeli wleci (oby nie!). Jednak rzadziej choruję, ale te leki przez całą jesień i zimę trzeba brać systematycznie.

Na koniec mam dla Was, znaleziony w necie piękny wiersz o jesieni.

Pokochaj jesień

Spróbuj pokochać jesień
z niesamowitymi urokami
Spójrz ile piękna niesie
obdarzając cię nowymi dniami.

Kolorowo jak wiosną
barwne liście ostatki zieleni
Dadzą chwilę radosną
twą szarość życia mogą odmienić.

Wieczór szybciej nastaje
słońce też znika wcześniej niż latem
Lecz nowe czy nie daje
chwile spokoju skorzystaj zatem.
Tadeusz Karasiewicz



środa, 7 października 2015

Po imprezie

Witajcie kochani!

Na wstępie bardzo dziękuję wszystkim za wsparcie w tym ciężkim czasie. Fakt, może nie potrzebnie tak wszystko przeżywam i wyolbrzymiam, mimo to jest mi bardzo trudno. Owszem mam wolontariat w bibliotece, ale co z tego jak to najprawdopodobniej będzie tylko dwa dni w tygodniu. A co z pozostałymi dniami? Owszem mam telewizor, komputer, książki, spacery z mamą, czasem jakieś odwiedziny rodziny...ach wydaje się sporo tych atrakcji, ale to wszystko jest super ale na chwilę, na dłuższą metę nie. A nie mam wokół siebie tu na wiosce takich znajomych co by odwiedzili, czy zaprosili do siebie, czy coś innego. Super, jeśli Wy macie, ale ja nie. I boję się bardzo tego, że ja zwariuję, że ja będę siedziała w domu i wyła z tęsknoty za tym co było, za znajomymi z warsztatu! I tego się boję. To trzynaście lat, nie jest mało, ja szłam spać i wiedziałam, że rano muszę wstać, oj bywało ciężko, że muszę się ogarnąć i spieszyć na busa, a po przyjeździe też życie miało swój rytm. Co będzie teraz...ja na prawdę boję się myśleć. Mam cichą nadzieję, że za rok, kiedy przeczytam tę notkę, to będę mogła powiedzieć "ależ ty głupia byłaś", oby. Na razie mam cę,zarną dziurę z maleńkimi jasnymi plamkami, którymi jest wolontariat.

Dziś u nas na WTZ odbyła się wielka między powiatowa impreza - Przegląd Twórczości Osób Niepełnosprawnych. Było dziewięć placówek, a uczestnicy każdej z nich pokazywali jakieś przedstawienie, taniec, lub piosenkę. Było na prawdę fajnie.  Ja wraz z moimi koleżankami i kolegami przedstawiałam "Kopciuszka". Muszę powiedzieć, że po raz pierwszy w życiu nie miałam w ogóle tremy. Fakt, dla mnie wystąpienia publiczne nie są problemem, bo bardzo lubię prowadzić apele, czy gdziekolwiek przemawiać publicznie. Mimo to trema zawsze była. A tu dziś nic. Fakt byłam narratorem, ale i tak tekst musiałam na pamięć umieć. Za to, zamiast strachu tuż przed występem uderzyło we mnie silne wzruszenie, że to już ostatnie moje wystąpienie , ostatnie granie w teatrze...było ciężko trzymać się, aby się nie rozkleić. Eh.

Nie chcę narzekać i tyle gadać na temat mojego odejścia bo i tak nie wszyscy wszystko zrozumieją, ale jest mi po prostu bardzo bardzo trudno.

niedziela, 4 października 2015

Pechowa trzynastka

Witajcie kochani!
Na wstępie bardzo serdecznie Was witam i dziękuję, za to, że jesteście, za wszystkie komentarze, za wsparcie w tym ciężkim czasie. Bardzo to miłe, że jesteście ze mną!!

Nie było mnie znów tydzień, ale wierzcie mi, co dzień siadałam do notki i nie potrafiłam słowa napisać bez łez. Bo to trudny bardzo był tydzień, tydzień, w którym rozpoczął się koszmar.
Ale po kolei.

Tydzień temu z WTZ dostałam pismo do rodziców z prośbą o przybycie w sprawach dalszej terapii córki. I już  wtedy nogi się pode mną ugięły, bo nikt inny nie dostał owego listu, a ja...ani nic nie nabroiłam,  więc po co by mieli moich staruszków wzywać. Instruktorka też dawała mi lakoniczne i tajemnicze odpowiedzi. A, że w tym roku mija trzynaście lat, od kiedy chodzę na warsztaty, więc myśl była tylko jedna. No ale póki nie wiadomo o co chodzi, trwałam w jakimś tam spokoju.

Nadszedł poniedziałek, moja instruktorka taka miła, dawno taka nie była... około godziny 10.30 zaprosiła mnie do biura a tam czekała psycholożka Marta. Nogi się pode mną ugięły, ręce zaczęły się trząść kiedy to ta pierwsza powiedziała bardzo uroczyście, że czas mojej terapii a zarazem pobytu w placówce dobiegł końca. Tego, co czułam w tamtej chwili nie da się opisać. Pogadała, pogadała, i na końcu powiedziała, że na osłodę mają dla mnie niespodziankę. Otóż załatwili mi wolontariat w bibliotece u nas na wiosce.

Powiem tak cieszę się bardzo bo biblioteka, to książki, to to, co kocham. Nie wiem jak sobie poradzę. Na warsztatach jestem jeszcze do 23 października, z tym, że od 12 tegoż miesiąca będę tam jeździć tylko trzy razy w tygodniu, a dwa do biblioteki.

Wiem, wiem wszyscy mi gratulują, wszyscy uważają, że to sukces, a ja tego tak nie postrzegam, bo sukces to jest dal instruktorek, że udało im się mnie wypchnąć.

Boli, ja wiem, że z wieloma uczestnikami będę w kontakcie, że będę odwiedzać warsztaty, ale to już nie będzie to. Nie wiem kiedy okrzepnę, kiedy będę faktycznie cieszyć się tą biblioteką. Czy znów będzie musiał minąć rok, tak jak po stracie Boryska, abym mogła normalnie o tym mówić.

Na razie boję się wszystkiego, czy się sprawdzę w tej bibliotece, czy będę potrafiła żyć bez warsztatów. Tyle niepewności, tyle łez. Boli, nie potrafię tego napisać, i wiem, że wielu z Was tego nie zrozumiem, ale bardzo bardzo jest mi ciężko.

Byle do przodu

 Witajcie kochani! Bardzo Wam dziękuję, za obecność na moim blogu. Wiem, mnie samej trochę mało ostatnio, ale jak nie urok to...i ze zdrowie...