poniedziałek, 29 lutego 2016

Akcja - darmowe ebooki dla blogerek

Witajcie kochani!
Zauważyłam, że lubicie tak jak ja czytać książki a nie zawsze w bibliotece jest coś co by nas interesowało, a o kupnie książki możemy pomarzyć, bo wiadomo - kosztuje.

Wydawnictwo "Wymownia"dla moli książkowych prowadzących blogi przygotowało prezent - mnóstwo darmowych ebooków!  Celem tej akcji jest rozszerzanie i wspieranie polskiego czytelnictwa. A to wszystko za darmo! Tak więc warto spełnić wymogi napisane w regulaminie i ... czekać na książeczki!
Tak więc dziewczyny - do dzieła!

niedziela, 28 lutego 2016

Schyłek lutego

Kochani moi!
Witam Was bardzo serdecznie  i dziękuję za to, że jesteście! Wy tak, zawsze jesteście, tylko mnie jakoś ostatnio mało bywało. Ale ja to ja, jak zawsze albo mam doła, a o to ostatnio znów nie jest trudno, albo internet mi nawala, albo źle się czuję ...i tak w kółko. Jednak jestem i systematycznie podczytuję i komentuję Wasze blogi!

Jak już wspomniałam ostatnio mam znów gorsze dni, bo u mnie to tak już jest, że raz dobrze a raz gorzej. Do tego, żeby było gorzej dużo nie trzeba. Jednak samo przychodzi, to samo sobie pójdzie. Wiem jedno - wszystko bym zrobiła, aby można było wrócić na warsztaty. Jednak to nie jest możliwe, niestety. Tak bardzo brak mi ludzi, towarzystwa i tego poczucia, że jest się potrzebną, docenianą. Bo tak na prawdę w bibliotece jest ok, cieszę się, że tam chodzę, ale nie raz czuję się dziwnie bo nie wiem, czy wykonywaną pracę robię dobrze czy też jestem faktycznie tam potrzebna, czy jestem bo...umowa, a teoretycznie nie wypada jej złamać. Wiem, głupio może to brzmi, ale często mam taką niepewność. Tu w domu jest super, wszystko mam wydaje się, że tak na prawdę do szczęścia niczego mi nie brak. Jednak tak na prawdę dobija mnie monotonia i codzienność. No ale dobra, dosyć marudzenia.

Ostatnio zauważyłam, że wracają moje ranne bóle brzucha. Już przyjęłabym to za normalne gdyby to było zwykłe wypróżnienie, ale często jest to silny ból, a bywa, że i rozwolnienie. Wiem, po usunięciu woreczka (2 lata w kwietniu) to normalne, ale to tak boli, że czasem nie umiem wytrzymać. Fakt to nie jest co dziennie i myślałam już, że to się zdarza tylko kiedy jem kaszkę, czy płatki na mleku, ale nie tylko. Cóż poczekam i zobaczę jak tak będzie dalej to chyba skonsultuję to z medykami.

Bardzo cieszy mnie to, że kończy się luty. Po pierwsze mówi się, że w roku dwa pierwsze miesiące są najtrudniejsze, a po drugie to już bliżej wiosny, co nie :-). U mnie na parapecie już wiosenne czary-mary kwitną hiacynty i rzeżucha, którą bardzo lubię. Często tez kupuję tulipany. Jest jeszcze coś, marzec ma przynieść odpowiedź na to, czy pojadę na turnus rehabilitacyjny. Czekam na decyzję o dofinansowaniu. Eh, denerwuję się, tak więc trzymajcie kciuki by się udało.

Uf, ale się rozpisałam. Pozdrawiam Was serdecznie i życzę miłych dni!!

sobota, 20 lutego 2016

"Pegaz" Danielle Steel


Znalezione obrazy dla zapytania danielle steel pegaz

Drodzy czytelnicy!

Bardzo lubię powieści Danielle Steel ponieważ choć wszystkie one są romantyczne, to opowiadają o życiu, problemach i radościach ludzi takich jak my. Swego czasu sporo jej książek czytałam, dlatego też cieszę się, że znalazłam coś, co jeszcze było mi obce.

Akcja tej powieści rozpoczyna się w Niemczech w 1938 roku. Poznajemy tam dwóch arystokratów Nicolasa i Alexa. Mieszkają oni niedaleko siebie, obaj są wdowcami i łączy ich szczera przyjaźń. Ten czas, jak wiadomo jest okresem przed wojennym, trudnym czasem dla Żydów i ludzi, którzy mają takie właśnie pochodzenie. 

Przyjaciele żyją sobie szczęśliwie i bez trosko. Nicolas posiada dwójkę dzieci natomiast Alex córkę i zajmuje się hodowlą rasowych koni.  Wszystko było dobrze do dnia kiedy Nicolas dowiaduje się, że jego matka traktowana za zmarłą żyje, a do ma żydowskie geny. Niestety Nicolasowi przypada pozostawić przyjaciela i starego ojca i uciekać przed Hitlerowcami.  Nie widzi on szansy na życie swoje i synów poza granicami ukochanych Niemiec. Nagle jedyną furtką na ocalenie życia staje się wyjazd do pracy w amerykańskim cyrku. Ponieważ Nicolas nie za wiele potrafi robić, to też Alex obdarowuje przyjaciela, dając mu kilka swoich koni, w tym ukochane białe lipicany, oraz uczy Nicka najrozmaitszych sztuczek cyrkowych na koniach. Tutaj muszę wyjaśnić tajemniczy tytuł powieści - "Pegaz" to jeden z koni ofiarowanych Nicolasowi. Takie imię nadano mu w cyrku.

Przyznam się szczerze, że uroniłam kilka łez czytając o tym jak główny bohater wraz z synami i końmi opuszcza dotychczasowe życie i wyjeżdża do Ameryki. Tam, tak jak było w planach dostaje pracę w cyrku i aklimatyzuje się. Czas mija Nicolas wraz z synami poznają nowych ludzi. Rodzą się przyjaźnie i miłość. Jednak cały czas Nick wsłuchuje się w złe wieści z ojczyzny. Obawia się o życie ojca, przyjaciela i jego córki Marianny, tęskni za nimi. Czy dane będzie się im spotkać? aby się dowiedzieć sami przeczytajcie tę książkę.

Jak już wspomniałam, cieszę się, że mogłam przeczytać tą książkę ale spodziewałam się czegoś więcej na temat życia w zalanych Wojną Niemczech, a tutaj autorka praktycznie całą fabułę skupiła na życiu Nicolasa w cyrku.  Uważam, że książkę czyta się przyjemnie, i jeśli ktoś lubi powieści obyczajowe, to zachęcam do przeczytania "Pegaza".
 A może już czytaliście tę książkę? Jeśli tak to zapraszam do dyskusji!

"Pegaz"
Danielle Steel
wyd. Amber
320 str



wtorek, 16 lutego 2016

Po walentynkowa garść przemyśleń

Mili czytelnicy!

Bardzo serdecznie witam Was w deszczowy i zimny wtorek i dziękuję Wam za wszelkie oznaki tego, że jesteście!!

Pół miesiąca jest już za nami, i to mnie bardzo cieszy, gdyż nie potrafię już się doczekać wiosny, a wiadomo, że w marcu to już choć na duchu robi się cieplej i wiosennie :-)).

Za nami święto zakochanych, którego ja bardzo nie lubię. Być może miałabym odmienne zdanie jakbym posiadała tą drugą połówkę, jednak nie wątpię. Po pierwsze wkurza mnie to, że wszystko co zagraniczne jest super, w okół tego jest dużo szumu i chłamu. No bo co, reklamy w tv walentynkowe, w sklepach mnóstwo gadżetów i słodyczy z serduszkami itp ozdobami i w ogóle jakieś takie poruszenie bo Walentynki. Kurczę ludzie, czy nie można na co dzień dać kochanej osobie kwiatka, czy jakiegoś upominku? czy wyznawanie uczuć jest tak trudne, że potrzeba do tego specjalnego dnia? W Polsce mamy też święto miłości, o którym może mało kto wie - Noc Świętojańską 24 czerwca.  

Ja chciałam jednak skorzystać z przywilei zakochanych - będąc w sobotę w mieście chciałam kupić sobie bukiecik tulipanów albo róż za tanie pieniądze. Reklam tych było sporo, jednak w jednym z marketów były 2 bukieciki zmęczonych życiem róż, a w drugim owszem parę bukietów tulipanów w miarę dobrym stanie, ale już troszkę droższych. Kupiłam to to, włożyłam do wody ale myślałam, że nie przeżyje do kolejnego dnia. Jednak poobcinałam końcówki i padłe liści i...jeszcze są!! Dziwne to było wszędzie tak reklamowali te kwiaty, walentynki miały być nazajutrz a tu w sobotnie południe już nie było z czego wybrać..

Jedyny plus tego wszystkiego jest taki, że w niedzielę leciała bardzo ładna muzyka w radio. Ja tego dnia miałam strasznego doła wszędzie wokół wszystko było aż słodkie od miłości a mnie...na co dzień to nie przeszkadza, ale w Walentynki zawsze jest ciężko i smutno.

 Kochani bardzo Was proszę. kochajmy się nie tylko od święta i doceniajmy polskie tradycje, a nie to, co przyfrunęło do nas zza granicy! Bo jak tak dalej pójdzie, to zamiast Bożego Narodzenia będziemy obchodzili Święto Dziękczynienia!

wtorek, 9 lutego 2016

Zdrowie

Dobry wieczór!
"Szlachetne zdrowie
nikt się nie dowie
jako smakujesz 
aż się zepsujesz"

Takie słowa swego czasu pisała wieszcz polski Jan Kochanowski. A ja ucząc się swego czasu tej fraszki na pamięć nie wiele z tego rozumiałam. 
Jednak ma ona bardzo głęboki sens. Bo mało kto z nas zdaje sobie sprawę, że zdrowie może się tak szybko popsuć. Tak łatwo nam w natłoku codziennych spraw bagatelizować swoje bóle, to nic, że kichamy, czy że boli brzuch...tylko, że potem może być za późno. Z tych mało poważnych objawów może wykluć się bardzo poważna choroba. Dlatego też, nie bagatelizujmy gdy przez dłuższy czas utrzymuje się przeziębienie czy też coś nam dokucza! Życie jest zbyt kruche i przez takie zaniedbanie łatwo je stracić. 

Pamiętam jak dziś, a były to lata dziewięćdziesiąte, więc medycyna nie była tak rozwinięta. Pewna pani - młoda dziewczyna pomagała swoim rodzicom w gospodarstwie. Rodzice wiecznie zabiegani, ciągle chcieli mieć jak najwięcej nie zwracali uwagi na to co się dzieje z córką. Była jesień, wykopki, dziewczyna ze strasznym przeziębieniem pracowała na polu w pocie czoła, potem jeszcze jakaś orka, jakieś prace porządkowe. Pamiętam jak moja mama mówiła Danusiu idź do lekarza (to pole było niedaleko nas), a ona, a po co, przejdzie, a przecież trzeba rodzicom pomóc. I żeby choć była jakoś dobrze ubrana, ale gdzie tam, na pole dużo nie trzeba, bo ruch, ciepło jest. Mijały tygodnie, miesiące i podajże w lutym właśnie rozległa się wieść, że Danka jest umierająca, że trawi ją straszne zapalenie płuc. Pewnie dziś miałaby szanse na życie, kto wie.  Wiele się potem mówiło o tej sytuacji, ale tylko jej rodzice odpowiadali, przecież trzeba było robić. A dziś, nie ma jej, nie ma rodziców, bo oboje kilkanaście lat temu też zmarli. I po co to było...pole leży odłogiem, nie ma kto zaorać...a tyle było gonienia. 
***
Dlaczego o tym piszę, bo w tym tygodniu jest msza święta za Dankę i jej rodziców w rocznicę jej śmierci. 

Nie myślcie, że ja jestem z tych, że kiedy coś gdzieś ukłuje, to pędzę do lekarza. Nie nie, ale kiedy trzeba to...nie ma wyjścia. Cały czas pojawiają się u mnie bóle nogi, ale już porobiłam mnóstwo badań i na tę chwilę zakończyłam leczenie, bo wiem, że nie postawiono stuprocentowej diagnozy a zrobić nic więcej nie idzie. Pozostają środki przeciw bólowe i rehabilitacja.

A dziś byłam u okulisty, bo od wczoraj mam ostre zapalenie spojówek. Oczy bolą pieką a nie miałam już w domu żadnych kropli. Tak więc trzeba było jechać. I dostałam się na skierowanie. Czyli co? mają terminy na NFZ, tylko jak przychodzi do rejestracji to jest zawsze problem. Ale co z tego, że tu a darmo, jak za leki zapłaciłam 105 zł.

Kochane zdrowie, szanujmy je, bo chorowanie kosztuje!
Pozdrawiam serdecznie.

piątek, 5 lutego 2016

Po tłustym czwartku

Drodzy czytelnicy!
Na początku witam Was bardzo serdecznie dziękując za wszelkie znaki obecności. Przede wszystkim tu dziękuję Kali za niespodziankę - zmianę wyglądu bloga! Super, że istnieją takie ciche anioły!

Dziś po wczorajszym pączkowym obżarstwie nie jedna/ nie jeden z nas wskakuje na wagę i łapie się za głowę, ba liczy przybyłe co nie co. No fakt można było się tych słodkości najeść do oporu. Jednak wkurzało mnie to strasznie, bo wszędzie, gdzie tylko się nie obróciłam mówiono lub pisano o pączkach.  Z początku wyglądało to smacznie i zachęcająco, ale kiedy zaczynałam odwiedzać różne portale to miałam dosyć. Mało tego robiąc w sklepie zakupy ekspedientka na siłę usiłowała mi wcisnąć pączka! Tłumaczyłam, że już dziś jadłam, ale ta dalej swoje, że taki dzień, że można do woli...Po prostu panie chyba bały się, że nie sprzedadzą. Tylko wkurzało mnie takie nachalne wciskanie, wszędzie wszystko kusiło. A ja uważam, że owszem tu i ówdzie należy pogadać, bo przecież to dzień taki jeden jest w roku, ale wszystko ma swoje granice. Nikt nie pomyśli, że są ludzie, którzy by chętnie zjedli tego pączka ale z wielu powodów zdrowotnych nie mogą. Ja też, nie jem ich na co dzień, ale wczoraj na 1,5 sobie pozwoliłam. Z chęcią bym zjadła więcej ale bałam się, że i waga i mój organizm mogą tego nie zaakceptować.  Dlatego też już potem byłam zmęczona słuchaniem i oglądaniem wszędzie tych smakołyków. Ktoś może powiedzieć, że trzeba mieć silną wolę. To i owszem taką mam, ale widok pysznych rumianych pączków, w takim dniu kiedy przecież można sobie pozwolić, działa drażniąco.

Dobrze, że już dziś normalny, bez pączkowy dzień. A powiem Wam jako ciekawostkę na przyszłość , że jeden pączek to ok 400 kalorii i aby spalić go wystarczy TYLKO 6 godzin leżeć w łóżku :-)) czy to nie jest proste i kuszące.

Pozdrawiam serdecznie!

Byle do przodu

 Witajcie kochani! Bardzo Wam dziękuję, za obecność na moim blogu. Wiem, mnie samej trochę mało ostatnio, ale jak nie urok to...i ze zdrowie...