Kochani!
Witam Was bardzo serdecznie i na samym początku bardzo dziękuję za wsparcie. Tyle komentarzy, tyle odwiedzin i dobrych myśli - kochani jesteście!!
U mnie tak już jest, że smutek tzn dół sobie przychodzi sam znienacka i czasem trwa kilka godzin, czasem kilka dni. Chwilowo jest dobrze. Najgorsze są ranki kiedy to budzę się i...nie mam weny co ze sobą począć, ubieram się, bo tak trzeba, myję, bo tak trzeba itp. Kiedy jeździłam na WTZ to wszystko musiałam zrobić, bo wiadomo bez tego nie było :-) i do tego w miarę szybko. A teraz jest taka pustka, brak celu.
Dlatego jakbym mogła komuś pomóc w prowadzeniu bloga, czy fanpage, czy coś dla kogoś zrobić, to byłoby mi niezmiernie miło bo czułabym się potrzebna, doceniana.
W ostatniej notce pisałam, że zginął najmniejszy z moich kotków, moja maskotka. Już w piątek wieczorem go nie było. Całą noc przepłakałam i modliłam się(choć wiem, że mieszkam blisko ulicy i różnie może być) aby Rudi wrócił. Miałam nadzieję, że w sobotni poranek powita mnie swoim mruczeniem - niestety. Już pogodziliśmy się, że ktoś go ukradł, czy gdzieś poszedł. Bo zwłok nigdzie nie było widać. Jednak jeszcze prosiłam Pana Boga aby sprawił cud. W sobotni wieczór pozostałe kociaki były w domu i szłam z tatą, by je wynieść na noc do szopy i dać im jeść. Już na korytarzu usłyszeliśmy pod drzwiami przeraźliwe miauczenie, myślałam jednak, że to ich mamcia Kicia przyniosła jakiś smakołyk i tradycyjnie je nawołuje. Kiedy otwarłam drzwi moim oczom ukazało się kocię półtora nieszczęścia. Zmoczony, głodny, zmarznięty i stęskniony mój najdroższy zwierzaczek. Nie trzeba było namawiać a już był w domu wtulony w moją kamizelę, już mruczał i ocierał się, szczęśliwy i kochany. A ja miałam oczy pełne łez ze wzruszenia, że się znalazł, że jednak cuda się zdarzają. Trzeba tylko wierzyć i ufać Panu Bogu. Fakt, że czasem mam załamanie wiary, czasem mam dosyć Kościoła i wszystkiego co tego dotyczy. Jednak kiedy zdarzają się takie drobne incydenty to jak tu nie ufać i nie wierzyć Bogu?
Cieszę się, że kotek się znalazł : )
OdpowiedzUsuńOj, ja też choć wiem, że mieszkam na przelotowej ulicy i różnie może i tak być, ale póki co radość wielka :-)
UsuńMoże wiara to nie tylko Kościół?...
OdpowiedzUsuńMogłabyś też rozwinąć jeszcze bardziej swego bloga, skoro masz trochę wolnego czasu. Blogowanie wciąga, gdyby Cię wessało tak na poważnie, a na stronie zrobiłby się większy ruch to też poczułabyś się potrzebna :-)
Gaju też tak myślałam, ale nie wiem co tu jeszcze można zrobić? Pozdrawiam:-)
UsuńKoty lubią chodzić swoimi ścieżkami. Mój kocur przychodzi do domu raz na kilka miesięcy, choć ostatnio częściej nas odwiedza.
OdpowiedzUsuńJasne, że chodzą swoimi ścieżkami, ale moje to maluchy jeszcze tzn 4 miesiące, a po za tym Rudi jest taki jakby trochę niepełnosprawny :-).
UsuńTo musiał biedak gdzieś się zgubić i dopiero teraz odnalazł drogę do domu.
UsuńI zapewne dlatego jest Ci tak bliski:)
Super, że kicia wróciła :)
OdpowiedzUsuńWidzę, że Gaja proponuje Ci rozwój bloga, popieram. Co możesz zrobić? najpierw przyciągnąć do siebie jak największą ilość czytelników :) Nie wiem czy to najlepszy pomysł, ale dość skuteczny - wyszukiwanie interesujących Cię blogów, zostawianie na nich komentarzy (oczywiście nie z samym adresem bloga;)), no i jest duże prawdopodobieństwo, że ten bloger zacznie wpadać do Ciebie.
Widzę też, że lubisz książki. Jeśli tak, to możesz mi coś polecić (u siebie na blogu mam zakładkę o przeczytanych książkach), jeśli chciałabyś się podzielić jakimiś wartymi uwagi, to będzie mi bardzo miło. Tymczasem pozdrawiam i do usłyszenia.
Jasne, że coś Ci polecę. Choć ja nie mam pamięci do tytułów. Czasem też piszę u siebie recenzje, ale to mi trochę kiepsko idzie. Pozdrawiam!!
UsuńTo mój kociak był jeszcze bardziej oryginalny - trzy dni przesiedział za szafą nie dając znaku życia(nie licząc odchodów w kuwecie). Co ja się go naszukałam, aż w końcu sam się stęsknił na amory i do mnie wrócił. A teraz cwaniak sam wkopuje mi się do spania pod kołdrę. Głowa do góry - po każdej burzy na niebie pojawia się słońce.
OdpowiedzUsuń