poniedziałek, 20 kwietnia 2020

24. Ach te Włochy! Cz. 2

Moi drodzy!

Witam serdecznie w kolejnej notce. Bardzo dziękuję za odwiedziny w mojej internetowej malutkiej przestrzeni. Cieszę się, że tu wchodzicie, miłe są komentarze, ale jeśli nie ma się nic ciekawego do powiedzenia - lepiej trzymać przysłowiowy język za zębami. (te słowa kieruję szczególnie do Galla Anonima, któremu chyba bardzo zależy na zmianie wizerunku mojego bloga).

Obiecałam kolejne opowieści o wycieczce do Włoch. Muszę powiedzieć, że ta wycieczka była bardzo udana, co nie znaczy, że nie było żadnych "ale" bo one chyba się wszędzie i każdemu zdarzają.

Dwie noce nocowaliśmy u sióstr zakonnych w Rimini. Ponieważ do bazy zawsze przyjeżdżaliśmy późno wieczorem, więc nie było już sił ani czasu na rozeznanie się po okolicy, tylko każdy pragnął toalety i łóżka. Pamiętam ja w nocy zastanawiałyśmy się z mamą jaka będzie nazajutrz pogoda, bo strasznie wieje i leje. Rano się okazało, że mamy chyba pół dnia wolnego i idziemy na spacer niespodziankę. Jakież było moje i innych zdziwienie, kiedy tuż za zakrętem zobaczyliśmy...piękną plażę i ocean. I to właśnie on hałasował w nocy, a o deszczu nawet nam się nie marzyło. Oj pięknie tam było. Hotele położone nad brzegiem oceanu, plaże takie białe, zupełnie inna sceneria niż nad naszym polskim Bałtykiem. Tam regenerowaliśmy siły na kolejną część podróży.

Jednym z punktów wycieczki była oczywiście Wenecja. Niestety przywitała nas ona ulewą. Mało tego, tak lało i wiało, że statek, którym płynęliśmy się zepsuł. I musiał przyjechać inny, byśmy mogli przepłynąć do Wenecji.Straszne to były emocje, bo hm o stałym lądzie marzyć można było, kilkoro marynarzy pomagało nam przejść do drugiego statku po burcie. Emocje ogromne, w dole woda, tu wąsko. A pamiętać trzeba, że były tam osoby niepełnosprawne. Panika totalna, kolega dostał ataku padaczki, jedni płakali, koleżanka wymiotowała, kilka osób zasłabło. Aż w końcu udała się ta przesiadka i płynęliśmy na brzeg. No ale Wenecja nie była gościnna, wszędzie woda, plac św. Marka był zalany, więc katedry nie zwiedziliśmy, Na kolejny statek trzeba było długo czekać tak więc poszliśmy na kawę. Dopóki staliśmy pod parasolami coś jedliśmy i piliśmy to było ok. Ale później barmani przychodzili i wprost na nas z parasoli spuszczali wodę. Mokrzy przemoknięci i zmęczeni wróciliśmy w końcu do autokaru. Na szczęście czekał na nas ogrzany autokar, ciepła herbata i pootwierane luki bagażowe byśmy się mogli przebrać. Do dziś śmieję się, że w Wenecji zwiedziłam jedynie piękne toalety. Bo co jak co, ale miejsce, gdzie przybytków ulgi jest dostatek na tamte czasy było bardzo luksusowe i czyste.

W Asyżu jadłam prawdziwą włoską pizzę. Nie powiem bo była dobra, ale taka nasza polska tradycyjna chyba jest lepsza.
Pamiętam, że do obiadokolacji podawana była woda, różne soki, a także wino. 

Uważam, że ta wycieczka była bardzo udana i niezapomniana. A że było trochę wad, coś tam się nie podobało, zmęczenie...to tylko umacnia wspomnienia.

2 komentarze:

  1. To jest powód dla którego wycieczki objazdowe to nie dla mnie. Wolę jednak sama sobie taką podróż zorganizować, żeby potem bardziej elastycznie podejść do zmian programu (np. gdy pada deszcz). Plaże nad morzem Śródziemnym rzeczywiście są inne niż w Polsce, jest przede wszystkim cieplej. Fajnie, że miałaś plusy tej podróży.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście plusy były i to dużo. Niestety objazdowe wycieczki są uciążliwe i trochę męczące no ale coś za coś. Jeśli jadę to wiem co mnie czeka, wiem, że to nie wczasy nad Bałtykiem.

      Usuń

Byle do przodu

 Witajcie kochani! Bardzo Wam dziękuję, za obecność na moim blogu. Wiem, mnie samej trochę mało ostatnio, ale jak nie urok to...i ze zdrowie...